Relacja

NH 2011: Wroclove

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/NH+2011%3A+Wroclove-76171
Już dziś kończy się 11. festiwal filmowy Nowe Horyzonty. Na zakończenie zostanie pokazany nowy film Pedra Almodóvara, "Skóra, w której żyję".



Musiałem to odkopać. Jakieś dwa lata temu w jednym z newsletterów napisałem następujące słowa: Niech sobie porąbańcy i kinowi saperzy jadą do Wrocławia, by tam podziwiać trzygodzinne wstrząsające eksperymenty formalne dotyczące wypasu kóz w Transylwanii. W tym roku sam zostałem porąbanym saperem i na własną odpowiedzialność wybrałem się do Wrocławia. I co? Bardzo mi się podobało, choć oglądanie większości filmów z konkursu głównego nadal uważam za doświadczenie z pogranicza jedzenia surowej wątróbki i stania przez dwie godziny na jednej nodze. Jak dobrze, że można na nich bezczelnie przysnąć.

Na szczęście Nowe Horyzonty to nie tylko konkurs główny. To także świetna Panorama (a w niej m.in. najważniejsze obrazy ze światowych festiwali), cykle tematyczne ("Za różową kurtyną", a w nim "Brzoskwiniowa słodycz ogromnych piersi" – cóż za tytuł!), retrospektywy (w tym roku do Wrocławia przyjechali m.in. Terry Gilliam i Kim Ki Duk) oraz imprezy okołofestiwalowe. Z tych ostatnich największe wrażenie zrobił na mnie Nick Cave, który porzucił romantyczne brzdąkanie i razem z hardrockowym zespołem Grinderman dosłownie rozsadził Wyspę Słodową. Szkoda tylko, że publika jak na taki koncert była wyjątkowo drętwa. Honoru Polski broniła dzielnie jedna z fanek, rzucając w kierunku australijskiego piosenkarza swoje majtki.

 
Terry Gilliam / Kim Ki Duk

Jeszcze bardziej podobała mi się organizacja Nowych Horyzontów, które pod tym względem wyprzedzają inne polskie imprezy o jakiś milion lat świetlnych. Znakomitym rozwiązaniem było wprowadzenie elektronicznej rejestracji na seanse, dzięki czemu skończyło się stanie w kilometrowej kolejce po bilety. Recenzenci-malkontenci narzekali oczywiście, że któregoś dnia system się zawiesił, co o mało nie złamało ich kinomaniackich serduszek. Składam szczere kondolencje, a organizatorom mówię tylko: chapeau bas.   

Nowym Horyzontom należy jednak przede wszystkim zazdrościć wiernej publiczności. Pokazy we Wrocławiu bywają bardzo często nudne, napuszone i zbyt hermetyczne, a mimo to na sali kinowej zawsze jest  komplet. Widzowie mogą słodko drzemać, jęczeć z poirytowania albo wychodzić w trakcie seansu, a mimo to z premedytacją będą szli na kolejną konkursową projekcję. Do jakiego stopnia jest to snobizm, a do jakiego pasja – trudno mi powiedzieć. Wiem tylko, że najdziwaczniejsze i najmniej zrozumiałe filmy cieszą w stolicy Dolnego Śląska większą popularnością niż każdy hollywoodzki hit.


"Ojczyzna"

Z tego, co zobaczyłem we Wrocławiu, największe wrażenie wywarły na mnie greckie produkcje: "Ojczyzna" oraz "Attenberg". Obie zostały znakomicie zrealizowane i zagrane, a przy okazji powiedziały parę mądrych (choć niekoniecznie ciepłych) słów o kondycji człowieka. Grecy, którzy w kinematografii przez wiele lat byli utożsamiani z mistrzem tańca, Zorbą, dziś bez znieczulenia prześwietlają instytucję rodziny. Wiem również, że wielu widzów zachwyciło się "Code Blue" w reżyserii Holenderki z polskimi korzeniami, Urszuli Antoniak. Wgnieciony w fotel, przybity, rozwalony – te określenia padały najczęściej z ust widzów po seansie filmu o pielęgniarce lubiącej przyspieszać czasem śmierć swoich pacjentów.

To był fajny festiwal. Tak jak miętowa herbata pomaga organizmowi po zbyt obfitym posiłku, tak Nowe Horyzonty oczyściły mnie w trakcie napakowanego popcornowymi blockbusterami sezonu wakacyjnego. Nie można jednak cały czas pić herbatki. Trzeba czasem wrzucić na ząb jakiegoś "Green Lanterna". Co też z satysfakcją zamierzam dziś uczynić.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones