Filmidło o dwójce pokręconych dorosłych i rozpuszczonym bachorze. Powtarzające się teksty o ogniu, obrazy ognia jak dla przygłupów irytują powtarzalnością. Tym bardziej, że zdaje się nie było jeszcze w tamtym czasie lamp naftowych, a tu co chwila jakaś. Blask urody Marceau blednie w ogniu wygłaszanych przez nią pseudomądrości i dyrdymałów.
Takie filmowe Coelho z żenującym zakończeniem!