PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=469476}

Diuna

Dune
7,7 156 163
oceny
7,7 10 1 156163
7,3 53
oceny krytyków
Diuna
powrót do forum filmu Diuna

Film Lyncha powstawał prawie 40 lat temu, zatem porównywanie poziomu efektów specjalnych siłą rzeczy wypada na korzyść nowszej wersji. Oczywiście efekty to tylko dodatek. W takim razie przyjrzyjmy się, co tak rewolucyjnie odkrywczego pokazał Villeneuve np. w kwestii scenografii, kostiumów? Rekwizyty fajne, ale czy jakoś wybitnie przebijają starsze wersje. Ostatecznie dudniki to dudniki, tylko mniejsze i nadal robią łup, łup; ornitoptery wciąż wyglądają, jak mechaniczne ważki; noże, jak to noże – ostre i z czubkami, wersje filtrfraków nie do odróżnienia. Wnętrza to po prostu przebitki z wizji Lyncha, podobnie kostiumy. To może muzyka? Tu propozycja Zimmera to odważny krok wstecz. TOTO stworzył bardzo zróżnicowane ilustracje muzyczne, odpowiadające klimatem poszczególnym scenom. Niemiec serwuje powtórkę z „Incepcji”, a i to w zasadzie wyłącznie wokół tematu „Dream Is Collapsing” – brzmi świetnie, jakby piramida Cheopsa próbowała się poderwać do walca, tylko po kiego w co drugiej scenie? Plenery? Morze nad morzem i piasek na pustyni, czyli wszystko, czego można by się spodziewać w podobnych lokacjach. Dobór scen? Z tak zróżnicowanego materiału, jaki podsuwa Herbert, Lynch wybrał fragmenty, dające aktorom szansę zaistnieć. Żeby nie być gołosłowną w tym temacie: u Lyncha scena otwierająca film, to przybycie Pitera De Vriesa na naradę, na której Baron wyjaśni bratankom swój plan („The plan”) – przecież tam każdy gest jest dogłębnie przemyślany. Już pierwsze ujęcie pokazuje gargantuicznych rozmiarów architektoniczny koszmar, mający przytłoczyć skalą, przerazić przybysza – monstrualna stalowa twarz, a z jej rozwartych ust buchają czarne kłęby trucizny, jak z wrót piekielnych. Od razu wiadomo, że to siedziba zła. Na tym tle mknie zdający się okruchem wagonik powietrznej kolejki. Piter w nerwach chłepcze sapho, żeby podkręcić umysł przed spotkaniem z pryncypałem – widz jeszcze nie widział Barona, ale już spodziewa się diabła wcielonego. Wagonik znika w trzewiach buchającej parą góry stali. Stukot stopni, gdy mentat zbiega do komnaty, przypominającej zimną przemysłową halę, utwierdza nas, że tu wszystko twarde, ostre, niebezpieczne. Wreszcie Baron w otoczeniu oddychających przez półmaski strażników, zawiniętych w czarne kombinezony, jak rzeźnickie fartuchy. Prócz tego intencjonalnie okaleczony personel medyczny, jakby żywe manekiny, zastraszone, obłąkane. Szalony lekarz majstruje przy pokrytej ohydnymi pęcherzami tłustej, spoconej facjacie Barona. Jest rudy, rzadkie włosy, czarne paznokcie, opuchnięte chorobowo sine dłonie, stopy; zanurzony w balonie uprzęży z odciążaczami, jak w jakimś worku owodniowym – wszystko aż się lepi od brudu. Baron nie mówi – wykrzykuje, warczy, sapie, chichocze – obrzydliwy, nieznoszący sprzeciwu zaśliniony furiat – ale to dopiero przygrywka. Wiadomość o odrzuceniu propozycji rozejmu wywołuje u niego atak szału, tuba z listem ląduje w bulgoczącym czarną mazią ścieku. Gong i wchodzą – „Feyd. Rabban...”. Jeden to zwalisty sadysta, polegający na brutalnej sile. Drugi – drapieżny, lubieżny kocur, gotowy rzucić się do oczu każdemu, kto podejdzie zbyt blisko – żaden z nich nawet nie podał jeszcze linijki teksu, a my już to wiemy, również bez znajomości powieści – wiemy, bo to wyrażają ich miny, sylwetki, sposób poruszania się, gdy podchodzą do foteli – majstersztyk. Przecież aktorzy nie wymyślili tego sami, nic im samo nie wyszło, to wszystko plan („The plan”). Rabban musi jeszcze popić, więc miażdży żywe popiskujące „coś”, by wyssać przez słomkę. Opowieść o mordowaniu Atrydów tak podnieca Harkonnenów, że Baron aż drży z żądzy mordu – fru, do góry, pod sufit, ubabrać się w jakiejś skapującej spod rury truciźnie i pomalutku spłynąć ku zatyczce w sercu metroseksualnego, przerażonego sługi, przy akompaniamencie diabolicznych organowych fraz, godnych dworu Draculi. Piter niemal robi pod siebie ze strachu, Feyd też się boi, ale musi trzymać fason, Rabban rechocze, jak idiota, próbujący przekonać samego siebie, że nic mu nie grozi. Nie chce mi się sprawdzać, ale chyba nie upłynął nawet kwadrans projekcji, a my już wiemy o Harkonnenach całkiem sporo, bez rozwlekłych opowieści z offu. Czy u Villeneuve, w trakcie ponad dwugodzinnego maratonu lukrowanego patosu, pojawiła się choć jedna scena o podobnej intensywności? Nawet kiedy Paul zabija po raz pierwszy, nic się nie dzieje, bo liczy się kucający obok Stilgar, grany przez Bardema, który tylko patrzy, a i tak gasi Chalameta, mającego w zamyśle dźwigać całe show. A może nie, bo wsadzono go tam tylko dla ładnej buzi, która przyciągnie do kin rozanielone nastki?

Zatem czemu Lynch miałby chlipać? Co się tu tak bardzo udało, że trzeba to opłakiwać z goryczą? Villeneuve dowiódł, że jak masz doświadczenie i 165 mln dolarów, a też mocne przekonanie o własnym geniuszu, to na pewno uda ci się nakręcić jakiś remake ze znanymi nazwiskami, który małpuje obraz sprzed czterech dekad, ale go nie sięga, bo np. homoseksualizmu nie wypada teraz prezentować w negatywnym kontekście – choćby sadomasochistycznej relacji kazirodczej; a planetolog wygłaszający ekologiczne manifesty koniecznie powinien być czarnoskórą kobietą. Obraz na miarę czasów, czyli dokładnie odwrotnie, jak u Lyncha, który zaryzykował, proponując ambitne, brutalne autorskie widowisko SF, gdy wyobraźnią widzów rządziły Gwiezdne Wojny.

ocenił(a) film na 6

Film tak poprawnoscia bije,ze nawet brutalosc jest tu umowna,W nowym Bondzie tez pelno takich kwiatkow,co to sie dzieje z tym kinem teraz...

aronn

Niestety taki znak czasów. Tak jak całościowe przeestetyzowanie, wszytko musi być takie gładkie, symetryczne, harmonijne. Myślę że może być ten film kiedyś odbierany jak dzisiaj klasyki Hollywoodu, Kleopatry, Ben-Hury, Argonauci itp...
Ale czy to skreśla ten film?

ocenił(a) film na 3


Mnie nie poprawność razi, ale zwyczajna bylejakość produkcji. Jakby Villeneuve i Zimmerman doszli do wniosku, że "jesteśmy wielkimi twórcami" i cokolwiek nie zrobimy, to ludzie i tak pójdą i będą dawać dobre oceny.
A jeśli chodzi o oprawę muzyczną to jest koszmarna. Te kawałki kompozytorskie są powsadzane do filmu byle jak - zupełnie po amatorsku. Muzyka gra w bezsensownych momentach a nawet potrafi zagłuszać wszystko. Bez muzyki film byłby lepszy.

ocenił(a) film na 5
GunMeat

Zwróć uwagę na ocenę na FW - panowie V.i Z. nie omylili się w swoich rachubach. Dali byle co i dostali aplauz. Muzyka, jej użycie, jej kompozycja z obrazem to chyba największa porażka tego filmu.

ocenił(a) film na 3
jos_fw

I to mnie niepokoi. Przecież gdyby zrobili lepszy film to chyba by zarobili więcej? A może nie? Może nie opłacało im się wysilać, bo stosunek zarobionej kasy do włożonej pracy byłby identyczny?

ocenił(a) film na 5
GunMeat

Tak, od jakiegoś czasu to już jest chyba tego rodzaju kalkulacja - włożę minimum energii, by maksymalnie zarobić.

ocenił(a) film na 6
GunMeat

Dokładnie,te same odczucia mam.

Warto przypomnieć słowa Jodorowsky'ego sprzed roku:

“We can see that it is industrial cinema, that there is a lot of money, and that it was very expensive. But if it was very expensive, it must pay in proportion. And that is the problem: There [are] no surprises. The form is identical to what is done everywhere. The lighting, the acting, everything is predictable. Industrial cinema is incompatible with auteur cinema. For the former, money comes before. For the second, it’s the opposite, whatever the quality of a director, whether my friend Nicolas Winding Refn or Denis Villeneuve. Industrial cinema promotes entertainment, it is a show that is not intended to change humanity or society.”

i kontrastujące sobie podejścia obu reżyserów do adaptacji:

AJ: “When you make a picture, you must not respect the novel. It’s like getting married... if you respect the woman, you will never have child. You need to open the costume and to rape the bride – and then you will have your picture. I was raping Frank Herbert... but with love.”

DV: “All the detail made by Frank Herbert is so rich and precise, the dream was the people who loved the book will feel we put a camera in their mind and brought back images that will feel like what they imagined when they read the book.”

użytkownik usunięty
Van_Etten

„Wszystkie szczegóły wykonane przez Franka Herberta są tak bogate i precyzyjne, że marzeniem było to, że ludzie, którzy pokochali książkę, poczują, że włożyliśmy kamerę do ich umysłu i przywróciliśmy obrazy, które będą wyglądać tak, jak sobie wyobrażali, kiedy czytają książkę” – nonsens, który upewnia mnie, że Villeneuve to hochsztapler, zorientowany na pompowanie własnej legendy. Musi uważać słuchaczy za bandę kompletnych kretynów, skoro opowiada publicznie podobne farmazony.

ocenił(a) film na 3

Villeneuve faktycznie umieścił w filmie niektóre detale z książki.
Co może zachwyci purystów, ale nic nie wnosi do przekazu.
Na przykład w scenie z ratowaniem załogi żniwiarki jest podana dokładna ilość ludzi
i nawet to, że generatory tarcz wyrzucają.
Ale co z tego skoro inne istotniejsze i ciekawsze sprawy pominął.

użytkownik usunięty
GunMeat

Ponoć reżyser opowiada, że jest wielkim fanem twórczości Herberta i zawsze marzył o ekranizacji „Diuny”. Jeśli cytat podany przez użytkownika Van_Etten to faktycznie wypowiedź Villeneuve’a, a chyba nie ma powodu wątpić w jego autentyczność, to ten rad by także czytelnikom i widzom włazić do głowy z kamerą. Brzydko to wszystko trąci. Czegóż się bowiem spodziewać? Że facet powie: czytałem za młodu, fajne było, to jak się pojawiła okazja, to sobie pomyślałem, bomba materiał, daje duże możliwości, zarobię na tym i pokażę, że dam sobie radę tam, gdzie Lynchowi finansowo nie wyszło. No nie, będzie nadskakiwał publice i się umizgał. Tak to wygląda. Inwestorzy nie oczekują, że reżyser „spełni swoje marzenia”, przy okazji „filmując”, co też w trakcie lektury fanom siedzi we łbach. Nie to ich interesuje i nikt nie wie tego lepiej, niż właśnie Villeneuve, więc po co ta nieszczerość? Jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze, a przy takim budżecie nie ma mowy o tym, żeby ktoś układał harmonogram wydatków pod podobne cytowanym pierdoły, młodzieńcze marzenia itp. To bardzo typowa gra pod publiczkę. Przedstawicielka wytwórni, zapytana o kontynuację, nie tryskała entuzjazmem. Tam teraz wszyscy siedzą, jak na szpilkach, śledząc na bieżąco dane finansowe i mają dokładnie gdzieś marzenia Villeneuve’a, fanów Herberta i ich wyobrażenia. Jeśli Chińczycy to kupią, to reżyser, a z nim tysiące ludzi zaangażowanych w produkcję, wyjdą z tej hucpy obronną ręką. Strzelą korki od szampana i będzie można rozpocząć rajdy po mediach, pitoląc trzy po trzy o spełnionych artystycznych ambicjach. Widowisko zostało skrojone pod mało wymagającego, masowego odbiorcę, stąd m.in. Isaac, Bautista, Momoa, Zendaya, Chalamet, Zimmer. Z tego samego powodu pewnych rzeczy postanowiono nie pokazywać, a niektóre pokazać inaczej. To po prostu próby minimalizowania ryzyka, a wszystkie na pewno długo kalkulowano, zanim reżyser dostał zielone światło. „Forsa śpiewa, gówno ziewa”.

Wszystko, co piszesz jest zrozumiałe, choć bije sarkazm aż strach. I tak jednostronnie. Jak w ogóle jest dzisiaj inaczej możliwe nakręcenie adaptacji dzieła, które tylko może się spełnić w kinie z wielką produkcją, czyli wielką kasą? Co jest poza tym złego w tym, że gość jak się mu trafia okazja reżyserowania Diuny, czy jest fanem czy nie, to ją bierze, bo uznaje się, że daje radę w tym gatunku przekładania ambitnych tekstów na ekran w sposób na tyle strawny, że jednak widzowie idą, ale też z zachowaniem smaku i pokazaniem wielkich możliwości produkcyjnych, jak i ukłonu w stronę ambitnych treści Warnera i Legendary w przemyśle? Wprawdzie niby jest też jednym z producentów tego filmu, co może coś znaczy, a pewnie niewiele, ale no jak to miałoby być, ma walić producentów po głowie grzbietem książki i krzyczeć "nie, robimy to tak jak to widzę, bo to jest moja Diuna, to ja ją adaptuję i nie obchodzi mnie masowa widownia"? No proszę cię.
Te studia robią i tak tyle tych produkcji, że być może kalkulują, że no jasne, że nie zarobimy tyle co Star Wars, ale i tak będzie dobrze, a przynajmniej mamy jakiś poważniejszo-okołoartystyczny film, pewnie jakieś prestiżowe nagrody wpadną chociaż(w kategoriach bardziej rzemieślniczych), a reszta rozrywkowych i familijnych produkcji i tak daje nieustanny dopływ wielkiej kasy. Może ty wiesz, dlaczego w ten film są zaangażowani ludzie, którzy mają na koncie wiele bardzo dobrych nieogłupiających oscarowych filmów(no może poza trzecim scenarzystą), a nie jacyś wyrobnicy, którzy by zrobili zupełnie widowisko pod masowego odbiorcę. Mnie też irytują ładne buzie i gra wyglądem i charyzmą, bo na tyle tylko mają miejsca aktorzy, i że np. wizje takie zupełnie jakby niewizyjne, aczkolwiek sensualne jak reklamy perfum i że wszystko takie gładkie. Z drugiej strony - wracając do Lyncha - co, nie było tam ładnych buzi? Karykaturalnych, ale w inną stronę postaci? To że stylistyka i produkcja była i ze względu na tamte czasy i Lyncha oraz możliwości techniczne inna, nie znaczy, że nie grzeszył tamten film tym samym co ten. Kogo byś chciał zobaczyć z dzisiejszych gwiazd estrady w roli Feyd-Rauthy? Przypuszczam, że odpowiesz, że teraz nie ma tak uzdolnionych bezkompromisowych prawdziwych gwiazd muzyki, żeby cokolwiek wnieśli do filmu. Albo, że pewnie byłby to jeden z czołówki czarnych raperów, bo Eminem za stary, a Ed Sheeran się nie nadaje. No ale tak to obecnie wygląda, bezkompromisowość jest poza głównym nurtem od wielu, wielu lat(tak obstawiam pierwszym mocnym tego znakiem był koniec Nirvany a w pełni się rozwinęło zaraz po wejściu w nasze skromne 3 millenium(ach to 11 z Diuny) jak hip-hop się ogarnął porzucając autentyzm by zarabiać hajs. Patrząc z tej perspektywy, to nawet mimo nie-białych aktorów w obsadzie i od początku bardziej niż książkowo łamiąc konwencję białego zbawcy przez taki casting i scenariusz, to i tak nowa Diuna jest ledwo-co dla masowego odbiorcy.

użytkownik usunięty
HUtH

Jako widza nie interesuje mnie interes wytwórni, ambicje reżysera, ukłony w stronę czegokolwiek, co „się uznaje”; ani, że ten czy ów zszedł na psy. Ciebie też to wszystko nie interesuje. Piszesz, bo jesteś rozczarowany dokładnie z tego samego powodu, co ja. Różnica polega na tym, że dla Ciebie kino jest sztuką kompromisu, za który jesteś gotów płacić, żeby opędzić rozczarowanie, np. poczuciem udziału w czymkolwiek. Dla mnie sztuka to programowe notoryczne odrzucanie kompromisu, choćby tylko na rzecz poczucia odrzucenia, niespełnienia. Taki jest jej sens w wymiarze indywidualnym. W aspekcie społecznym to budzenie niepokoju, kwestionowanie, szturchanie śpiącego, żeby się obudził. Dlatego, parafrazując, artysta głodny zawsze będzie bardziej wiarygodny. Głodny nie tyle z braku środków do życia, co właśnie poczucia niespełnienia. Villeneuve jest niemal antytezą tej postawy. Tu, moim zdaniem, leży odpowiedź na pytanie, dlaczego Lynch jest artystą, a Villeneuve jedynie wyrobnikiem. Pierwszy zawsze szuka, nawet kiedy przegrywa. Drugiego interesuje wyłącznie znajdowanie i w tym upatruje wygranej, dlatego jego obraz to jedynie karykatura filmu Lyncha, będąca programową wypadkową ciągu kompromisów, których efektem, jak to trafnie ująłeś, jest wsadzenie czegoś na ekran. Co do walenia książką po głowie, Denis Villeneuve prawdopodobnie w ogóle nie byłby do tego zdolny. Bardzo możliwe, że najbardziej lubi w swoich filmach ten moment, kiedy na ekranie wyświetlane jest jego nazwisko, a cała reszta to po prostu konieczny rytualny dodatek. Kompromisy są absolutnie niezbędnym elementem funkcjonowania rzeczywistości, tyle, że jeśli sztuka jest cywilizowanym ekwiwalentem wojny, to Villeneuve jest zdeklarowanym pacyfistą.

No to odpłynęliśmy w głębokie wody... Apollo czy Dionizos. No to jest dyskusja za bardzo w stylu czarne-białe jak dla mnie.
Nie wydaje mi się żebyś trafił z tym, żebym się godził, że kino jest sztuką kompromisu, bo ja mimo wszystko się tym filmem bardzo zachwycam. Rany, byłem dwa razy na tak długim filmie w kinie, co mi się chyba nigdy nie zdarzyło. Do kina chodzę niemal tylko na niekomercyjne polskie filmy i czasem jakieś autorskie zagraniczne(choć co to ma do rzeczy w sumie...). Możliwe, że jestem nieuleczalnym estetą-melancholikiem i wystarcza mi ta nieoryginalna, bez szaleństw, ale monumentalnie piękna(na nowoczesny sposób) warstwa audio-wizualna, której nie boję się porównywać do kinowego odpowiednika opery. Tak jak na jakichś Star Warsach, Avengersach itp. popkulturowość mnie odrzuca, tak na tym filmie, wiedząc, że to masowe kino, jednocześnie miałem wrażenie, że to klasyka na miarę naszych czasów. Coś jak Faraon roku 2021. Tak, dopuszczam dla przedrogiego kina masowego kompromisy, ładne buzie itd., ale nie głupkowanie i narzucanie patosu bez potrzeby, jak to prawie w każdym blockbusterze bywa. W tym filmie prawie że wcale tego nie odczułem. Nawet tak wspaniały film jak Drużyna Pierścienia dla mnie ma tego więcej. I tak jest to dla mnie dramat, że potrzeba podkładu scenariusza sprzed ponad 50 lat, by wyszedł poważny film.

Zgadzam się co do takiego pojęcia sztuki, które świetnie wyłożyłeś, ale w tym sensie, że to wspaniała idea, coś na miarę typów Norwidowskich. Może każdy człowiek, który coś tworzy ku niej powinien dążyć. W każdym razie jako odbiorca to szczerze mówiąc może i nawet świadomie nie chcę mieć stale do czynienia z najwyższych lotów autentycznymi dziełami, bo to za mocno emocjonalnie wyczerpuje i zbyt wznosi, torturą byłoby robienie maratonów filmowych np. Tarkowskiego.

Nie wiem czy u takich ludzi jak Lynch, to szukanie nie poszło za daleko, szczerze mówiąc. Ten gość jest jednym z tym opętanych czymś więcej niż sama sztuka. A jeśli Villeneuve to jeno wyrobnik, to w takim razie na miarę mistrzów malarstwa akademickiego, zamiecionych pod dywan przez artystów-poszukiwaczy, mimo to pozostawili po sobie przepiękne obrazy. Oczywiście może robić z niego próżnego konformistę, tak jak ja swoje myślę choćby w tym przypadku o Lynchu.
I naprawdę gratuluję ostatniego zdania, całkiem możliwe, że akurat potrzebowałem w swoim życiu takiego pacyfizmu. Od wojny mam literaturę. Tańsza w wydawaniu, łatwiej o brak kompromisów.

Przepraszam za użycie form męskich przy zwracaniu się, ale nie wiem czy pominąłem w twoich wypowiedziach końcówki czy ich jakimś cudem nie było, dopiero po najechaniu na awatar profilu się mi objawiło imię. Eh.

ocenił(a) film na 6

" że włożyliśmy kamerę do ich umysłu i przywróciliśmy obrazy, które będą wyglądać tak, jak sobie wyobrażali, kiedy czytają książkę". - to nie jest wizjonerstwo.
Kiedy zobaczyłem "Władcę pierścieni" okazało się że Jackson przebił to co sobie w głowie wyobrażałem - to jest wizjonerstwo.

użytkownik usunięty
Leszy2

Zwróć uwagę, że Jackson wygrał wszędzie, gdzie dochował wierności tekstowi, zaś przegrywał zawsze, kiedy ulegał pokusie wyskakiwania ponad tekst, by coś „ulepszyć”. Czasem był to tylko drobny zgrzyt, jak beknięcie zagryzane marchewką, gdzie indziej bezczelne epatowanie żenadą, jak serfowanie na tarczy lub jednoosobowe szarże na mumakila. Dzieło Tolkiena to oda do odchodzącego świata, symfonia nostalgii, gasnąca magia. Herberta interesowało krwawe mięso, intrygi, cynizm, okrucieństwo, żądza w skali kosmicznej. Świat Tolkiena niemal zastygł w wiecznym oczekiwaniu, uniwersum Herberta rozdziera kakofonia wrzasków konających i rodzących się w bólach bohaterów. To zupełnie inna materia. Twoje porównanie jest jednak bardzo trafne. Villeneuve postanowił pójść ścieżką wytyczoną przez Jacksona, tylko nie zauważył, co filmuje. To fundamentalne przeoczenie jest wynikiem fascynacji własnym pępkiem, a nie powieścią Herberta.

ocenił(a) film na 6

Te zgrzyty u Jacksona, o których piszesz to paradoksalnie rozumienie przez niego czym jest kino. To, że odbieramy to jako zgrzyt nie oznacza, że przeciętny amerykański widz też tak to odbiera. Natomiast Villeneuve ani nie stworzył postaci z krwi i kości, ani nie stworzył scen, które waliły by po głowie, tak jak to udało się Lynchowi (choć uważam tamten film za wielką porażkę, kilka momentów robiło wrażenie).

użytkownik usunięty
Leszy2

„Diuna” Lyncha była porażką, głównie finansową. Artysta wielokrotnie też wypowiadał się z goryczą o swoim dziele. Tylko, że przy tym wszystkim stało się ono obrazem znaczącym w historii kina, do tego stopnia, iż Villeneuve nie zdołał się od niego uwolnić, więc przekalkował, jak umiał, a potem przecedził przez system filtrów opracowanych w dziale finansowym. Jako wielbiciel Herberta jest z siebie bardzo zadowolony, dlatego już teraz folguje poczuciu omnipotencji, opowiadając, jak to jego kamera penetruje umysły odbiorców. Jeśli w to wierzy, to już kliniczny przypadek narcyzmu.

Van_Etten

No i dlatego Jodorowskiemu zostały grafiki, a Villeneuve ma film na ekranach. Nie wiem co się w takim razie bardziej liczy, niespełnione szalone marzenie czy realnie istniejące kompromisową produkcję. I czyje słowo w takim razie zyskuje na wadze. Jakoś wolę coś, co mogę zobaczyć w kinie, nawet jeśli nie ma szczególnego polotu Twórcy przez duże T. Ci bezkompromisowi twórcy są często za mocno oderwani od rzeczywistości i może to i lepiej, bo każdy ma wielkie ego i wie swoje, rzecz w tym, że nie zawsze reżyser dobrze spasuje oryginałowi. Zgadzam się, że rezyser może sobie zrobił film jak chce, ale również rozumiem, jeśli litera oryginału może być potraktowana sucho i grzecznie, żeby chociażby "hajs się zgadzał". Przynajmniej nie będzie niesmaku, co do wymysłów Reżysera przez duże R. Szczerze jest tyle dzieł odautorskich, że jeśli powstaje adaptacja, która nie wrzuca szczególnej oryginalności odreżyserskiej, to nic się dzieje. Jak Reżyser musi być oryginalny, bo tak ma, to przecież może robić swoje dzieła i nie dziadować.

BTW co do "if you respect the woman, you will never have child." Eeeh, tylko że to zwykle kobieta chce dziecko pierwsza. No ale rozumiem, że chodzi mu o dobranie się, no cóż przy takich tekstach, to się można tylko uśmiechnąć

ocenił(a) film na 3

Wrzucę taką wyrywkową analizę wersji 2021. Podobno dobrą stroną filmy są epickie sceny i impresyjne obrazy. Ale ja to widzę tak:
- Caldan - wyszło znośnie - jest morze i skały, są ślady po deszczu. Ale można by dorzucić coś więcej. Przecież na takiej planecie powinny być niesamowite sztormy. Jest pretekst by pokazać coś majestatycznego. Zamiast tego marnujemy czas widza na Paula brodzącego po kamieniach i wsadzającego rękę do wody. Statki wylatujące spod wody i unoszące się w powietrzu jakieś uproszczone, tandetne.
- Przyjęcie wysłannika Imperatora na Caldan - ląduje spory statek, wysuwa się dywan i wychodzi delegacja a następnie załatwiają formalności na "świeżym powietrzu".
Serio? Duke Leto nie miał gdzie ich przyjąć? Wszystko na stojącą? Zupełnie jakby odbierał przesyłkę DHL w progu mieszkania.
- Podróż na Arrakis - nie widać dobrze efektu skali transportowców międzygwiezdnych. NB. w wielu przypadkach w dalszej części filmu też nie widać dobrze efektu skali. To nieudolność reżyserska!
- Arrakis - ląduje ogromny statek z księciem na piasku. Bardzo blisko stoją żołnierze. Statek ląduje łagodnie na piasku - nie ma żadnego wstrząsu. Tumanów kurzu? Jak to możliwe? To psuje monumentalność sceny.
- Ostrzegają przez megafony, że gorąco - ale widać, że wielu żołnierzy nie ma czapek. Zabrakło rekwizytów?
- Niby takie upały a tego nie widać dobrze. Nie ma efektów mirage'u. Gdzie nagrzane powietrze? Gdzie impresja gorąca? Gdzie spoceni ludzie, chowający się w cieniu przy każdej okazji? Gdzie improwizowane namioty?
- Scena ze żniwiarką. Tu reżyser miał dość oczywistą robotę do wykonania, ale i tak wiele zepsuł. Dramatyzm uciekającego czasu został zastąpiony przez głupotę Paula, który wylazł na zewnątrz i "miał wizję". Jak dla mnie efekt "histeryzującej blondynki" - ongiś dość powszechny w filmach.
- Wizje Paula - wszystkie na jedno kopyto. Tu było ogromne pole do popisu, ale tylko jakaś dziewczyna mu się marzy. Jak to u nastolatka! O czym ma marzyć? :D :D :D

ocenił(a) film na 5
GunMeat

Z tymi wizjami to rzeczywiście ciekawe, ale tu wkraczamy na śliski grunt w Hollywood. te wizje mają czasem charakter religijny; no jak to - promować jakąś religię w dzisiejszych czasach politpoprawności? Po drugie, tam jest wizja dżihadu na galaktyczną skalę, a to może być odebrane jako krytyka islamu. No jakże to tak? Zostaje dziewczyna, w plenerach i pozach neutralnych pod każdym względem. Bezzębny film.

użytkownik usunięty
GunMeat

Słuszne uwagi, ale pewnie zaraz ktoś odparuje, że się czepiasz nieistotnych szczegółów, a film był epicki, na złoto i basta. Poza tym reżyser się śpieszył, bo i tak już mieli poślizg. W drugiej części się wszystko poprawi i będzie diamentowo. Chyba już tylko my wątpimy, że to wszystko z miłości do dzieła Herberta.

GunMeat

Obiecuję sobie i wam, że ostatni raz czynię coś tak okropnego jak cytowanie i odpowiadanie niemal dokładnie słowo na słowo, gdyż trochę mnie wstrząsneła wypowiedź GunMeat. W sensie, rozumiem, że ludziom różni się percepcja, ale że aż tak?

"- Caldan - wyszło znośnie - jest morze i skały, są ślady po deszczu. Ale można by dorzucić coś więcej. Przecież na takiej planecie powinny być niesamowite sztormy. Jest pretekst by pokazać coś majestatycznego. Zamiast tego marnujemy czas widza na Paula brodzącego po kamieniach i wsadzającego rękę do wody. Statki wylatujące spod wody i unoszące się w powietrzu jakieś uproszczone, tandetne."

Nie rozumiem tego głodu "wrzucania czegoś więcej". No cóż ale ja jestem z tych, co lubią mniej. Caladan niejako ustala jak ten film będzie wyglądał. Sztormy - cała sekwencja z Bene Gesserit. Majestatyczne są niewiele później wizytacja i statki. Brodzący Paul - oprócz zachodu słońca, te ciche sceny na kurhanach, wszystko osnute romantyczną nostalgią(w sensie malarskim). Statki... trudna sprawa, pewnie się zestarzeje, ale to kolejne już ich dobitne przedstawienie, buduje poczucie w jakiej skali się tu wszystko kręci.
Poza tym zręcznie poznajemy bohaterów, oprócz Paula wszyscy są mocno zarysowani, bo też króciutko się ich traktuje, no cóż, do tego archetypiczni, no cóż. To nie jest ich historia.

"- Przyjęcie wysłannika Imperatora na Caldan - ląduje spory statek, wysuwa się dywan i wychodzi delegacja a następnie załatwiają formalności na "świeżym powietrzu".
Serio? Duke Leto nie miał gdzie ich przyjąć? Wszystko na stojącą? Zupełnie jakby odbierał przesyłkę DHL w progu mieszkania."
Dla mnie to brzmi jak czepialstwo. To jest konkretny kolejny obraz nakreślający o co chodzi w tym świecie i przy okazji chyba pierwszy raz tak mocno akcentujący estetykę filmu. Jest na zewnątrz bo tak jest kinowo, szeroko, w dużej skali, ale i otwarcie, jawnie, pokazowo, a nie jakieś załatwianie spraw w komnatach. Jak cała ta scena się nie spodoba, to reszta się nie spodoba, tak to widzę. Od samego faktu wożenia wielkiego dywanu w kosmosie, pytania ile to kosztowało, przypomnienia o pieczęci i pieczętującego słowa - moim zdaniem bardzo wiele znacząca scena filmu, tu się zaczyna tragedia rodu.

"- Podróż na Arrakis - nie widać dobrze efektu skali transportowców międzygwiezdnych. NB. w wielu przypadkach w dalszej części filmu też nie widać dobrze efektu skali. To nieudolność reżyserska!"
Doprawdy. Cóż może i tak, nie ma tu efektownych kątów kamery wobec kosmicznych obiektów jak to w innych kosmicznych filmach bywa. Moim zdaniem świadome nieepatowanie rozmiarem, a nie nieudolność. Jest skupienie się na perspektywie planety. Jak tu tez dla ciebie nie było efektu skali, to rozkładam ręce, no cóż cała robota ekipy na marne, pewnie lepiej to zrobili w jakichs Avengersach, nie wiem nie widziałem.

"- Arrakis - ląduje ogromny statek z księciem na piasku. Bardzo blisko stoją żołnierze. Statek ląduje łagodnie na piasku - nie ma żadnego wstrząsu. Tumanów kurzu? Jak to możliwe? To psuje monumentalność sceny."
Nie wierzę, to jest na poważnie? Takie rzeczy psują ci cały film? Ale już tłumaczę: w tej nielubianej przez ciebie scenie przybycia herolda Imperium mamy lądowanie statku pokazane aż w fetyszystyczny sposób. Gładziutkie, wielkie jajo opada na podpory wręcz w kontemplacyjny sposób, że tak to ujmę. No nie wiem, może to też nieprzekonujące. A może wymietli cały pył przed przybyciem? Kurczę, nawet ja się staram posprzątać przed przybyciem gości. O zaraz. Przed przybyciem władcy.

"- Ostrzegają przez megafony, że gorąco - ale widać, że wielu żołnierzy nie ma czapek. Zabrakło rekwizytów?
- Niby takie upały a tego nie widać dobrze. Nie ma efektów mirage'u. Gdzie nagrzane powietrze? Gdzie impresja gorąca? Gdzie spoceni ludzie, chowający się w cieniu przy każdej okazji? Gdzie improwizowane namioty?"
No to o czapkach po prostu miód, teraz płaczę, że wydałem na seans pieniądze, takie niby wielkie dopracowane kino i nie ma czapek. Nie dam rady zasnąć.
Nie ma potu, miraży i mnóstwa innych efektów. Nawet wizje mało wizyjne. W ogóle gdzie są ludzie ja się pytam?! Racja nie ma. Znów ta Villeneuve'ska gładkość, sterylność, surowość(a złośliwi rzekną brak wyobraźni, niedopracowanie i cięcie kosztów dla wytwórni) Niestety czytałem oryginał i czułem podobny brak, bo książka prawie że tego nie porusza. I film i książka sucha. Ale nie czytając książki to może i nie dziwiłoby mnie to specjalnie znając poprzednie filmy Villenueve'a. Przy czym mi to wszystko wcale nie przeszkadzało w odbiorze filmu. Może jestem chory, że się nie czepiam?

"- Scena ze żniwiarką. Tu reżyser miał dość oczywistą robotę do wykonania, ale i tak wiele zepsuł. Dramatyzm uciekającego czasu został zastąpiony przez głupotę Paula, który wylazł na zewnątrz i "miał wizję". Jak dla mnie efekt "histeryzującej blondynki" - ongiś dość powszechny w filmach."
Przecież on dostał tak intensywną wizję ze względu na kontakt z przyprawą przez podmuch pyłu. Dlaczego wyszedł? Bo go ojczulek i wujaszek nie skrępowali i mógł? A tak na serio, bo musiał się znaleźć pretekst, żeby znalazł się w kontakcie z przyprawą. Cała scena ma pokazać i jak działa zbieranie przyprawy, i zagrożenie czerwiem, i szlachetność Atrydów, i wgnieść w fotel przez połączenie muzyki z warstwą dźwiękową chyba pierwszy raz tak mocno. A przede wszystkim dotychczas ot dynamiczna scena akcji jaką wielkie kino potrzebuje zostaje subtelnie przełamana kluczowym momentem dla bohatera kontaktu z przyprawą, zmienia się ton, tempo, cała atmosfera, moment objawienia. I uderzający powrót do rzeczywistości dzięki niezawodnemu dzielnemu wujkowi z finałem w obrazie znikającego w zębiskach czerwia kombajnu. Jakby w tej scenie nie było tak doskonale wrzuconego i ważnego kontrapunktu, to nie byłoby z mojej strony zachwytu, bo to jest chyba dopiero moment, kiedy zostałem "kupiony".
Moim zdaniem to jest scena świadcząca, że jednak coś tam ten reżyser potrafi pokazać, mówiąc tak skromnie, że aż ogarnia mnie wstyd, bo to jest wszystko po prostu wybitne.

"- Wizje Paula - wszystkie na jedno kopyto. Tu było ogromne pole do popisu, ale tylko jakaś dziewczyna mu się marzy. Jak to u nastolatka! O czym ma marzyć? :D :D :D"
Przyznaję, że można tu wtykać szpilę głeboko, z drugiej strony można tłumaczyć, że to dopiero początki(i później w filmie jest wiecej), ale i tak są one niestylizowane, założenie, to chyba żeby wyglądały jak wyraźny sen na jawie, maja być jak rzeczywiste, ale z dziwnymi twistami. W kazdym razie po oglądaniu wielu filmów, gdzie stany wizyjne są tak bardzo wystylizowane albo przepełnione symbolizmem, że się wiecej nie da, no to Villeneuve robi to nie na miarę moich oczekiwań, co nie znaczy, że źle. Poza tym chyba znów robi to zgodnie z oryginałem, bo nie kojarzę jakichś odlotów u Herberta w tej kwestii.


Nie wiem kiedy zaszła we we mnie zmiana, gdyż kiedyś również lubiłem się czepiać, przenicować cały film, żeby pokazać jak to przejrzałem i że jakie to źle, że tak wielka kasa idzie na takie babole. Może kiedy zapoznałem się również z blockbusterami sprzed ery kina - operami? Wiecie jakie one są pełne głupot? Wysoka kultura... Może gdy uświadomiłem sobie jak wiele osób, które szanuję lubi czy wręcz są fanami jakichś filmideł, które rozbebeszałem z harkoneńńską czułością?
Nie wiem, ale życzę wam bardziej cieszenia się filmami i bardziej pokornej krytyki, bo się można przejechać.

Dziękuję, na koniec jeszcze zaledwie kilka z całej masy możliwych "czepialstw", które niby to psują film. Częstujcie się:

A wiesz, że ogrodnik podlewa palmy w środku dnia w pełnym słońcu? A wiesz, że wtedy nie podlewa się roślin? Scenarzysta nie wiedział?!
A czy to nie dziwne, że jak się zepsuje jedna łapa zgarniarki to już kapa, i nie da rady resztą przenieść kombajnu? Nie wymyślili do tej pory żadnych procedur na taką ewentualność?!
Jak to możliwe, że jeden człowiek podłożył całą bazę Atrydów na pożarcie Harkonennom? Nie ma dodatkowych systemów zabezpieczających?!
Czemu czepiec filtrfraków nie okala dokładnie twarzy, przecież czoło ma mnóstwo porów!
A w ogóle to, co się je na tej planecie i skąd w mieście woda, skoro jej tak mało?!
Czemu nie ma komputerów?!
Jakie perfumy reklamuje Zendaya w tych przerywnikach kiedy Paul sobie ją marzy?
ITD., ITP.
(Aha, a gdzie kupię takie stylizatory do włosów jakie mają w tym filmie?)

Kurczę, jak to możliwe, że jednak mi się ten film tak podoba? Nie wiem, czyżby jednak trzymał się kupy i robił niegłupie wrażenie?

ocenił(a) film na 3
HUtH

No właśnie - potwierdzasz w 100% wcześniejsze opinie. Villeneuve i Zimmerman nakręcili badziew na odp****. Opisałem zaledwie cząstkę błędów i jest wielka oburzenie, że "się czepiam".
Tak czepiam się, bo nie zadowalam się byle czym.
Wykręty o "genialne sterylności" Villeneuvemnie mnie nie satysfakcjonują.

(...) lądowanie statku pokazane aż w fetyszystyczny sposób. Gładziutkie, wielkie jajo opada na podpory wręcz w kontemplacyjny sposób(...)
nie widzę w tym nic fetyszystycznego - raczej banalnego.
może gdyby to był wielki penis to byłoby fetyszystyczne? :D :D :D
ludzie (nawigatorzy?) wyszli z jaja i grzecznie stali na dywaniku ...

I masz rację - nie podlewa się roślin w środku dnia.
Nie wmawiaj mi, że to świadczyło za zaj*bistości produkcji.
To świadczy o bylejakości.
Może scenarzysta nie wiedział, a może i wiedział, tylko było mu wszystko jedno bo zakładał bezczelnie, że widzowie wszystko łykną z zachwytem.
I tu miał rację !!!

GunMeat

Ja odbieram te błędy zupełnie inaczej, po prostu zupełnie nie przesłaniają mi reszty filmu. Odpuszczam, po co mam się tym przejmować, skoro w całości się mi podoba?

Nie wiem czy uważnie czytałeś, co napisałem, fetyszyzm odnosi się do wyraźnie i długo przedstawionego samego przyziemnienia statku, jakbyśmy się mieli się tym napawać w nieskończoność. Tak, banalne, ale majestatyczne i eleganckie, mogę się dalej rozpisywać o tej "sterylności" aż zabrnę w pustosłowie. No albo się to podoba albo nie podoba.

No i przecież wypisane końcowe przykłady nie świadczą o zajebistości. Wyrzuciłem kilka z siebie, bo mimo, że można się tego czepiać, to inne, znacznie istotniejsze filmowo rzeczy niemal w całości mi neutralizują uczucie zgrzytania. Nie rozumiem tylko, czemu oceniasz film od strony tych szczegółów, a nie całości. Naprawdę tak bardzo ci się nic w tym filmie nie podoba?

ocenił(a) film na 3
HUtH

Jeśli chodzi o scenę ze żniwiarka, to piszesz:
"... musiał się znaleźć pretekst, żeby znalazł się w kontakcie z przyprawą..."
Nie nic NIE MUSIAŁ. Nie potrzebna była kolejna wizja Paula - podobna do poprzednich - zatem nic nie wnosząca. Zachciało im się uzupełnić oryginalną scenę, gdzie Atrydzi ratują załogę żniwiarki - i wyszła im scena gdzie ostatecznie ratują Paula.
Czyli poważnie ZEPSUTO pierwotną koncepcję tej sceny.
....
I tutaj jakby padał mit tej "genialnej sterylności" reżysera. Bo do sceny w której i tak dużo się działo - usiłowano jeszcze więcej dopchnąć. A wyszło bez słabiutko.
....
Ale żeby nie było iż tylko się czepiam. Ornitoptery pokazano bardzo ładnie i ORYGINALNIE - to chyba najlepszy punkt tego całego filmu :)
Sam czerw - bez szału, ale dobrze.

GunMeat

"Nie nic NIE MUSIAŁ"
Oczywiście, że nie musiał, nic nie trzeba, ten film też nie musiał powstać, a we Władcy Pierścieni nie musiał Frodo tułać się z Pierścieniem, skoro można było polecieć na orłach od Gandalfa do Orodruiny. Tak widzę twoje rozumowanie. Niezrozumienie, że tak czy owak w budowaniu scenariusza, gdzieś musi się znaleźć miejsce na istotne zwroty dla bohatera i trzeba je w jakiś sposób przygotować. Dla mnie zostało to zrobione bardzo dobrze.
Poza tym co ma do rzeczy "pierwotna" koncepcja sceny? To jest adaptacja, a nie ekranizacja akapitów książki. Ty widzisz, że to zepsuto, ja widzę, że jest lepiej, bo zostało połączone jedno i drugie, powstał tym samym jeszcze lepszy jakościowo moment niż sama akcja i ekspozycja. Teraz może mnie wyśmiać, bo dla ciebie coś tu zostało "dopchane".

ocenił(a) film na 3
HUtH

Poza tym ja się nie czepiam usterek, które występują w książce.
( a znalazło by się tego sporo, oczywiście )

Jednakże DOBRY reżyser/scenarzysta potrafi te usterki obejść albo przynajmniej zamaskować - czyli tak poprowadzić sceny, by się nie rzucały w oczy.
(bo coś innego przykuwa naszą uwagę)

Natomiast ZŁY reżyser/scenarzysta może wręcz przeciwnie - wyeksponować słabe punkty książki,
albo do już istniejących niespójności dodać jeszcze więcej własnych.

GunMeat

Czyli według ciebie wyeksponowano przede wszystkim słabe punkty książki i na dodatek dorzucono kolejne babole? No to rzeczywiście, mam klapki na oczach.
Ja nie uważam tego filmu za arcydzieło, ale też nie czułbym się uczciwie wobec siebie jakbym zaczął go jechać przez pojedyncze elementy, skoro całościowo mi się bardzo podobało, chyba jedyny budżetowiec od nie wiem kiedy, w którym niemal wcale nie czułem typowej u mnie w odbiorze żenady, gdy w podobnych filmach dzieje się za dużo, za szybko, zbyt emocjonalnie itp. itd.

ocenił(a) film na 6
HUtH

Bo jak powiadaja,diabel tkwi w szczegolach.

ocenił(a) film na 3
HUtH

Przecież nawet sam znalazłeś dodanego babola, więc z kim się spierasz?
Ja pokazałem, że w jego filmie ani Diuna nie jest dość paląca,
ani Caldan nie jest dość mokra.
....
A to, że fabuła nie jest dość bogata to chyba wszyscy przyznają?
Wystarczy obejrzeć połowę filmu Lyncha i od razu widać, że w wersji 1984 o wiele więcej dowiadujemy się na temat tego świata Franka Herberta.

GunMeat

Haha, to znaczy, że jeśli ktoś coś ogólnie chwali, to nie może również widzieć pewnych wad czy znajdywać wątpliwości dla swojego sądu?
Poza tym tak wiele zależy od oczekiwań, przedsądów, po prostu gustu, wrażliwości.
Tak zrobili ten film, że nie starali się oddać silnie gorąca i wilgoci, tobie to przeszkadza, ja sądzę, że to intencjonalne i mi to nie przeszkadza, bo pasuje do całej reszty, jaka by ona nie była. Przecież z takimi możliwościami produkcji i samym faktem kręcenia na jordańskiej pustyni z łatwością mogli wszystkich zlać potem i uwalić piachem, ale założenie było zupełnie inne.
Chcesz odczuć gorąc pustyni, to sobie zobacz np. "Polowanie" Saury.

ocenił(a) film na 6
HUtH

Nie no w ogole z dupy argument,lepiej nie pokazac zlanych potem i uwalonych piachem tylko isc na latwizne i to taki rezyser,ech szkoda gadac.Wiem,ze to sa ramy filmowe ale musi byc maksymalny REALIZM a przynajmniej dazyc do niego.

aronn

"ale musi byc maksymalny REALIZM a przynajmniej dazyc do niego."
A gdzie to jest napisane, że musi? Przy każdym filmie masz takie podejście? Co z filmami zupełnie oderwanymi od realizmu, nie oglądasz ich?

ocenił(a) film na 6
HUtH

"Musi"?Nie musi ale w cenie jest a dla niektorych priorytetem bo to poteguje realizm a jak realzm wiekszy to wieksze zaangazowanie podczas ogladania,bo bardziej chloniemy dane widowisko.Nawet film komiksowy jak Batman u Nolana dostal spory pierwiastek realizmu i to tylko wyszlo mu z pozytkiem dla niego.Ale dziwne,ze w ogole musze ci to wyjasniac jak dziecku.

aronn

Powiedzmy, ja tam lubię przestylizowane batmany Burtona bardziej. Ale Nolan wygrywa absolutnie mistrzowską precyzją, że aż boli w patetycznych końcówkach. No nieważne, masz rację, nie ma realizmu, wiele mogłoby być w Diunie zupełnie inaczej, znów się sprowadza to do tego, czy się podoba ten styl w Diunie czy też nie.

ocenił(a) film na 3
aronn

Tu nie chodzi nawet o maksymalny realizm, ale obraz Diuny jako tej gorącej, zabójczej planety gdzie każda kropla wody jest cenna. Podobno reżyser miał być mistrzem w takich impresjach. Ale jak widać jest tylko przeciętnym wyrobnikiem.

użytkownik usunięty
HUtH

Nie chcę się odnosić szerzej do komentarza, który nie był skierowany do mnie, tym bardziej, że GunMeat ładnie punktuje ewidentne zaniedbania i zwykłe wpadki "innowacji". Zwrócę jednak uwagę, że przytrafiło się Panu dokładnie to, przed czym Pan przestrzegał - przejechał się Pan. Kwestia naturalnego funkcjonowania planety jest bardzo ważna, u Herberta wręcz fundamentalna, dlatego odpowiem: nie czepiamy się "Skąd w mieście woda, skoro jej tak mało?". Jeśli ktoś czytał powieść, to takiego argumentu nie użyje, bo wie, że na Arrakis nie brakowało wody, po prostu Harkonnenowie gnębili tubylców, zaś Fremeni mieli jej bardzo dużo, ukrytej w sieci gigantycznych podziemnych rezerwuarów. Jest Pan inteligentnym człowiekiem, potrafi prowadzić dyskusję w cywilizowany sposób. Ma Pan swoje argumenty. Pańskie wrażenia z projekcji są autentyczne i nikt tego nie neguje. Film trzyma się kupy i owszem, m.in. dlatego analizujemy go od strony pupy, zaplecza. Pan widzi wielkie widowisko - my jego koszty, nie tylko artystyczne i finansowe i czujemy, że wokół tego przedsięwzięcia brzydko pachnie.

Dziękuję, biorąc pod uwagę w całości naszą wymianę zdań, za poważne i uważne odnoszenie się do wypowiedzi, jednak to się nadal dzieje ma popularnych portalach.
W każdym razie, jeśli stawia się sprawę w taki sposób, to przyznaję, że tak, przejechałem się. Wyraziłem tu i ówdzie na forum(gdzieś tam mój wątek oczywiście się pogrążył w otchłani i niech sobie tam zostanie) również swoje odczucia ogólne o odbiorze filmów. Mam poczucie, że kilka lat temu w żadnym wypadku bym nie pisał tego, co dzisiaj. Doceniałbym produkcję(a szczerze mówiąc, mógłbym powiedzieć o Villeneuve'ie, że pewnego rodzaju kunszt), ale może nawet walczyłbym tu o zdarcie fanom zasłony uwielbienia sprzed oczu, bo przecież w tym filmie tak niewiele wytłumaczono, świat jedzie na konwencji z oryginału, ale w niepełny sposób, nie mówiąc o tym jak szczegółowo mógłbym rozłożyć wiele kluczowych momentów, by pokazać, że tylko po to się dzieją by popchnąć akcje do przodu, więc pustka, wydmuszka, kupczenie obrazem i dźwiękiem. Och, byłoby cudownie to robić.

Widzę, że Villeneuve'a tak w tym filmie, a już zupełnie w Blade Runnerze, nie obchodzi specjalnie spójność świata przedstawionego, dla niego to tła, różne wyspy estetyczne, które mają służyć w danej scenie i razem z akcją i bohaterami zbudować obezwładniający widza moment. Może tylko w tym punkcie i z perspektywy wielkobudżetowej można w ogóle nadmienić o jego autorskiej i - ehem - artystycznej wizji. Tyle, że kino nie jest dla mnie wszystkim, nie potrzebuję arcydzielności od każdego filmu i wiele mogę wybaczyć. Rozumiem, że taka produkcja jest elementem wielkiego przemysłu i ma swoje mankamenty i ze względu na masowość jak i odautorskie.
O wyklarowało mi się chyba przez to pisanie. Zostałem obdarty z idealizmu, jak to się stylowo retorycznie podkreśla. Cieszę się, że jest Diuna na ekranie, jest majestatycznie piękna i głęboko przenika muzyką me trzewia(polecam trzeci album z ambientową muzyką z filmu: The art and soul of Dune), niedociągnięcia i kompromisy nie przysłoniły mi całości, odstresowałem się w kinie i napełniłem estetyczne rezerwuary filmowym melanżem.

użytkownik usunięty
HUtH

To piękne i tego się trzymajmy wszyscy. Każdy może odnaleźć coś dla siebie. Dobrze, że obraz Villeneuve’a może się podobać, jednym bardzo, innym mniej, a niektórym wcale. Dopóki potrafimy rozmawiać o dzielących nas różnicach, nie dzielą nas one tak bardzo, jak mogłoby się czasem wydawać i wtedy powstaje przestrzeń, w której każdy może poczuć się dobrze. Pańskie podejście bardzo mi się podoba, choć, moim zdaniem, niestety zbyt rzadko spotykane na tych stronach.

Oj tak, z taka przestrzenią bywa bardzo trudno, i w "realu" i wirtualnie, a tu przecież każdy, mało lub kolosalnie różniący się od innych może się popisać, a wręcz forma chociażby tego "forum" skłania do bycia wyrazistym, żeby mieć odzew. Dlatego dawno już zrezygnowałem z udzielania się na podobnych stronach, bo tu za "głośno" i za dużo wręcz absurdalnie niekorespondujących głosów. Poza tym to całe polemizowanie zajmuje czas(fakt, że nie potrafię sobie tego dawkować) i rzadko trafia się taki dyskutant jak Pani, żeby nie był to zmarnotrawiony czas i coś myślowo więcej się wyklarowało niż tylko obracając problem we własnej głowie.
Pewnie jeszcze jakiś czas będę tu zaglądał, a potem znów zostanie tylko odhaczanie widzianych filmów(bo z gwiazdkowania też zrezygnowałem, wręcz nie cierpię ocen punktowych). Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
GunMeat

" nie widać dobrze efektu skali transportowców międzygwiezdnych. " - Proszę? Może byłeś wtedy odwrócony? Była krótka scena opuszczania przez te olbrzymie lądowniki wnętrza statku zaginającego przestrzeń, przez taki gigantyczny, eliptyczny otwór. Jedna z niewielu scen która zrobiła na mnie wrażenie.

Film Lyncha już w swoich czasach przypominał vardzizj parodnie niz film, efekty specjalne wyglądają jak z lat 60, biorąc pod uwagę że Lynch ma się za fana twórczości Bareji, jego dzieło jak i wszystkie późniejsze to zdecydowanie groteska a nie kino artystyczne. Ja się dziwię ze hollywood po Diunie dał mu szanse na bycie dalej reżyserem.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones