Film konwencjonalny do bólu, zamiast mocnego dramatu dostajemy banalną historyjkę, opowiedzianą w kinie już dziesiątki razy. Jasne, że warto się realizować, spełniać marzenia, mieć pasje, żyć w zgodzie ze sobą. Ale to prawdy powtarzane do znudzenia. Po takim reżyserze jak Linklater oczekiwałam więcej subtelności, przemyślanego rozwoju postaci. A tak dostajemy metamorfozę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i schematyczne zakończenie ociekające hollywoodzkim sentymentalizmem. I pomimo, że Blanchett miota się po ekranie i wyrzuca z siebie słowa w tempie karabinu maszynowego, jest po prostu irytująca. Najbardziej emocjonalny fragment filmu, to „Time After Time” Cyndi Lauper - ta chwila, kiedy naprawdę czuć relację matki z córką.
Coś w tym jest. Też sądzę, że poszli na skróty. Sztuka jako remedium na depresję. A może po prostu obranie sobie celu w życiu i działanie. A bohaterka osiadła na mieliźnie. Może Amerykanie lubią takie optymistyczne zakończenia. Mimo wszystko film wart uwagi.
Oczywiście masz rację. Ale pewnie moja pewna frustracja związana z tym filmem wiąże się z powtarzającym się schematem: zagubienie - poszukiwanie - odnalezienie siebie.
No tak, a w życiu to tak prosto nie jest, zwykle trzeba przejść długą drogę, by poprawiła się jakość naszego życia. Pytanie, co ludzie wolą oglądać na ekranie.
Amen to that. Nie wyszło zupełnie. A końcówka to holiłodzkie popłuczyny. Co sama Cate sądzi o tym "dziele":
https://www.vulture.com/2019/08/cate-blanchett-retiring-from-acting.html
Z wypowiedzi Blanchett raczej przebija chęć zmiany swojego życia i podstawowe pytanie, które pewnie wielu z nas zadaje sobie, kiedy rano idzie do pracy: "Co ja tu robię?!" "Chcę być gdzieś indziej!". Tylko tego pomysłu albo możliwości na bycie "gdzieś indziej" brak. To mógł być dobry film, gdyby bardziej wnikliwie pokazał właśnie ten dylemat. A tak to wyszło jak wyszło.
A ja właśnie mam już dość dramatów i wdzierania się w każdy problem tak szczegółowo, że odbiera to nadzieję na cokolwiek pozytywnego (przecież dramat to niezbyt optymistyczny gatunek). Tymczasem, może i jest słodziej, a może po prostu zwięźle Linklater pokazuje (abstrahując, że film bazuje na powieści), że jeśli coś nam daje pasję i chęć życia, to nie powinno się tego porzucać. A może przy okazji warto także rozmawiać z najbliższymi nam ludźmi? Lekkość filmu nie kłóci się z ciężarem tematu, a drobny uśmiech nie przeszkadza spojrzeć głębiej - nie na tyle jednak, by wpaść w otchłań.
Oczywiście, że nie wszystko musi być dramatycznie, aby było wartościowe. Zgadzam się z Tobą, ale tej postaci nie kupiłam, nie uwierzyłam w nią.