Spoko, fabuła nie porywa oryginalnością, ale to dałoby się jeszcze przełknąć, gdyby nie multum absurdów.
Levi jest wspaniałym człowiekiem. Niemalże na te 24 godziny zastąpił Dannemu ojca. Pokochał go z wzajemnością.
Bill odnalazł bunkier w lesie. Wiedział nawet, w którą stronę się zwrócić, żeby być przodem to kryjówki.
Cioteczka się budzi, nie ma Laury i od razu podnosi alarm. A może ona poszła pobiegać, na spacer, wydoić krowy lub po prostu być w ogrodzie? Nie, cioteczka od razu wiedziała, że Laura została porwana.
Dobry gliniarz zabiera cioteczkę do lasu, uprzednio wykminiając gdzie konkretnie jest kryjówka. W gęstym lesie. Nie w parku miejskim, sadzie jabłonek, czy nawet lasku. Wpadają na scenę walki, gliniarz puszcza przodem cioteczkę, a sam idzie na luzaku niemalże z rękami w kieszeni. Skąd wiedzieli, że już po wszystkim? Że niebezpieczeństwo minęło? Może wywróżyli z fusów.
No i ostatnia rzecz, ale chyba jedna z mocniejszych. Po co założono Laurze knebel, który i tak pozwalał jej swobodnie mówić? Scena, gdy już po całej akcji padają sobie z synem w ramiona, wyraźnie pyta, czy jest cały. Jak widać gliniarze w tym miasteczku to nie tylko rabusie i mordercy, ale nawet knebla nie potrafią założyć.
Willis jest w tym filmie bardziej drewniany niż myśliwska wieżyczka.